Pierwszy
23/09/2008 18:09

Parę dni temu ta strona  zaistniała w sieci. Dla mnie osobiście to wielka radość po wielodniowym ślęczeniu przed monitorem i po innych przeszkodach, powiedzmy natury technicznej. I jeśli ktoś nie ma wielkiej wprawy na komputerze i kompetentnych doradców wokół - lepiej wykonanie strony powierzyć fachowcom nawet, jak miałoby to kosztować z 2.500 zł brutto. Bo na tyle ją wyceniono. Ja się jednak uparłem i zrobiłem to, co widać! Nie wszystko jednak działa, nie wszystko jest dokończone. Jednak muszę uzbroić się w cierpliwość!

Ów upór miał podstawy emocjonalne. Najpierw wydawało mi się, że żądana suma za stronę jest nieadekwatna do wkładu pracy fachowców, potem znajomy obiecał wydatnie pomóc, ale zawsze brakowało mu czasu. Zdradził jednak na jakim programie “dzieło” rozpoczął. I tak zacząłem sam dłubać na WYSIWYG Web Builder 5 w cenie za mniej niż 100 zł.

Określenie “dłubanie” jest absolutnie adekwatne. I choć to program “dla małp”, poznanie haseł, znaczeń i logiki programu i strony zajęło mi trochę czasu. Wykonanie grafiki nie nastręczyło żadnych problemów, a wręcz było świetną zabawą ze zmieniającymi się kształtami i kolorami. Już gorzej poszło z kodowaniem dla uzyskania polskich liter. Producent zalecił zapis tekstu w jpg. Jednak taka forma utrudniła potem stosowanie odnośników. I tu przydali się fachowcy. Poradzili zastosowanie kodu Windows 1250. I wszystko zmieniło się, jak za przysłowiowym dotknięciem...

Kształty, kolory i litery były. Ale nie takie, jakie serwer przyjmuje. Nie wiedziałem, że ulubiona czcionka “Bookman old style” jest dlań niezrozumiała i zmienia ją na inną, np. “Arial”, czy “Arial baltic”?! Nie korzystałem z tabel na stroniczkach ze zdjęciami, co okazało się być błędem. Dlatego cały tekst rozlatywał się na wszystkie strony, jak zobaczyłem rzecz w internecie. Musiałem zatem żmudnie zmienić  ręcznie  w całej witrynie fonty na wybraną “Georgię”, bo podobna i “przyswajalna”?!

Nasza firma działa na wielu rynkach, stąd zamieszczenia na witrynie wersji w innych językach wydało się konieczne. Z angielskim poszło bez problemów, ale cyrylica pokazywała się na stronie w formie znaków zapytania?! Producent na mój problem zalecił ściągnięcie mutacji programu: WYSIWYG Web Builder 5 UNICODE. I wszystko znów zadziałało!

Tak, ale o tym wszystkim trzeba wiedzieć najprzód, aby nie tracić czasu. Dobrze, że mam pod bokiem sympatycznego i kompetentnego informatyka, któremu powierzę funkcję WebMastera, bo konfiguracja połączeń wewnętrznych, zewnętrznych, poczt i obsługa zdarzeń nieprzewidywalnych znów wymagałaby kolejnego dłubania...

Cóż, odczuwam osobistą satysfakcję ze stworzenia strony. Łatwiej będzie mi dokonywać na niej uzupełnień i zmian, bo wiem jak co “chodzi”. Czy jednak to warte kilkunastu dni spędzonych przy monitorze z oderwaniem od biznesu i życia rodzinnego? Mam mieszane uczucia...

Skomentuj*)

Drugi
03/03/2009 01:08
Od pierwszego wpisu upłynęło sporo czasu. Ta podstrona w zamierzeniu miała służyć zapisom z naszych podróży na Wschód. Dziś bardziej opowiada o przygodach piszącego w internecie, a dokładniej na własnej stronie...

Copywriting ma wiele wspólnego z prawami autorskimi w praktyce, choć oznacza jedynie pisanie na stronie internetowej. Po pierwszym wpisie miałem mieszane uczucia, czy rzeczywiście umiejętność posługiwania się narzędziami softwarowymi w zakresie WWW będzie mi przydatna w przyszłości, czy skórka czasu okaże się warta wyprawki wiedzy.

Dziś właściwie zako
ńczyłem duże uzupełnianie strony. Trochę bałem się na początku, czy aby nie zapomniałem od jesieni oznaczeń i logiki programu. Poszło jednak nieźle, a nawet nadspodziewanie śmiało poczynałem sobie ze zmianami. Dlatego nie mam już mieszanych uczuć. Nie wyobrażam sobie teraz, abym mógł rzecz powierzyć komuś innemu, kto nie zna przedmiotu naszej pracy. Nie wyobrażam sobie też, ile rzecz mogłaby kosztować, ile czasu zajęłyby uzgodnienia tekstów. Przecież każdy tekst dojrzewa po napisaniu, ulega zmianom. Coś wyrzucamy, coś dokładamy, coś szlifujemy itd. Wszak język polski jest bogaty, należy nadać mu odpowiedni rytm..

Tak, odniosłem się jedynie do sytuacji mikro firmy, jaką my reprezentujemy, bo większy może więcej.  Może, na przykład, powierzyć opracowanie specjalistom, z których tekstów, udostępnionych za darmo w sieci, naczytałem się wiele. Zastosowałem się do ich uwag w jakiejś tam części.

Jutro postaram się stronę “powiesić” w internecie. Zostały mi jeszcze tagi do uzupełnienia. Będzie to zabawa bardziej, niźli praca. Może i tagi mają jakiś wpływ na maszyny wyszukiwarek. Tak piszą. Ale i bez tagów nasza strona była już na drugim miejscu pod hasłem “Białoruś”, więc?
Potem pozostaną do uzupełnienia jedynie strony obcojęzyczne, dopiero jak odbiorę teksty... i coś, na co czekam z zainteresowaniem: reklamy Google. Dziś jeszcze nie wiem nawet, jak “nałożyć” pola z kodami do tych reklam na miejsca puste na naszej stronie. Powinienem pewnie wrócić do maila z instrukcjami od Google.

Tylko co z tych reklam wyniknie pod względem finansowym? Oczywiście podzielę się informacją na tych “łamach”...

Czeka mnie jeszcze inne zadanie. Stworzenie strony dla klastra. Tu posiłkować się będę już wzorem, templatką, których kilkadziesiąt udostępnił autor programu za darmo. Jedna wpadła mi nawet w oko. Nie chcę ślęczeć przy komputerze tygodniami nad grafiką, jak uprzednio. I tak prochu nie wymyślę,  a powinno pójść szybciej, choć przyznam, że koncepcję własną już miałem. Tu znacznie ważniejszy od formy będzie tekst, tzw. “copywriting”. A tak swoją drogą, czy copywritera nie można byłoby nazywać tekściarzem, jak w piosence?...

Na koniec, zawczasu przepraszam czytających, że zamieściłem łącza do strony klastra, której nie ma. Ten przykry dla mnie stan ma mnie zmobilizować do jej stworzenia WWW jak najprędzej, tym bardziej, że wielu naszych partnerów zza wschodniej granicy oczekuje na kompendium wiedzy na temat klastrów.

Skomentuj*)

Trzeci
13/03/2009 09:04
Moi zaprzyjaźnieni i biegli w sprawach internetu mówili, że aktualizacja strony na Google dokonuje się po kilkudziesięciu dniach. Nic bardziej mylnego; po kilku! Stwierdziłem to wczoraj. Ale od początku...

Dostałem nieoczekiwaną propozycję na pocztę mailową od firmy informatycznej, abym może zmienił swoją stronę, bo (cytuję fragment dosłownie):

„- strona nie posiada systemu przyjaznych linków, co znacznie utrudnia pozycjonowanie serwisu w wyszukiwarkach typu Google
- strona nie przechodzi walidacji pod względem poprawności składniowej kodu XHTML ( walidator wykazuje 19 błędów, na stronie głównej ), błędy składniowe obniżają pozycję w wyszukiwarkach, wpływają na złe wyświetlanie się strony w przeglądarkach oraz stanowczo wydłużają czas ładowania się witryny internetowej
- grafika serwisu jest archaiczna, nieintuicyjna oraz nie ma wdrożonych zasad Web-Usability ( użyteczności
stron internetowych )”...

Hmm, odpowiedziałem tak:

„Propozycja Państwa w zakresie budowy nowej strony opiewa na kwotę 5.729,12 zł brutto z terminem realizacji ponad 3 miesiące. To kwota niemała, ale cieszę się, że tak wyceniliście nasz potencjał komercyjny z oglądu w internecie.

Natomiast ocena naszej, istniejącej już strony jest sroga. Mogę się zgodzić, że archaiczna, że może nieintuicyjna i bez systemu przyjaznych linków, że ciężka...

Dziękuję za krytykę, bo ta zawsze pomaga w rozwoju. Co do reszty zarzutów to się nie odniosę, bo nie mam kompetencji. Acz muszę stwierdzić, że wczoraj zauważyłem, że jesteśmy na pierwszym miejscu w Google w "consultingu na Białorusi" i na pierwszej stronie "misji handlowych", co cieszy jej twórcę, zupełnego amatora.

Dla większości firm strona jest zjawiskiem utylitarnym, a nie artystycznym. Naszym celem jest informować naszych potencjalnych klientów o naszym istnieniu i o potencjale. Wszak nikt nam zamówienia przez internet nie złoży i nie zapłaci poprzez np. PayPal'a, a jedynie zapyta. Wiążącą odpowiedź uzyska zawsze na spotkaniu w swojej firmie i niejednym i dopiero wtedy zdecyduje. Taka specyfika usług.

Powiem szczerze, oczekiwałem od Państwa linków do stron zrealizowanych, aby dostrzec Wasz warsztat. Może graficznego szkicu propozycji dla nas. Dostałem wycenę grafiki za 1.800 zł, trzy wersje językowe za 1.500 (nie zrozumiałem przedmiotu), wdrożenie za 1.200 zł, licencję za 1.200 zł...
Mój program (legalny) kupiłem za 100 zł. Resztę zrobiłem sam z pomocą sympatycznego i zdolnego informatyka...”

Zbiesił mnie ten list i postanowiłem ponownie sprawdzić pozycję strony w internecie. Wyniki zacytowałem. Jednak najbardziej wprawił mnie w osłupienie tekst w Google podczas wyszukiwania, którego sobie nie przypominałem. Sprawdziłem wszystkie zapisy na stronie „Misje”... i nic! Na koniec zajrzałem na techniczną część strony w budowie w programie. Jednak wiersz był mojego autorstwa, acz zawarty w „description”. Znaczy to on zdecydował, bo żadnych tagów nie napisałem.

Jaki wniosek? Ano, że tagi nie mają istotnego wpływu na „maszynę” wyszukiwarki. To po co wszędzie pisze się o tagach? Już nic nie rozumiem...


Skomentuj*)

Czwarty
14/04/2009 00:03
Parę dni temu, z okazji składania sobie życzeń wielkanocnych, przyjaciółka, aktorka z teatru w Zielonej Górze, znakomita polonistka również, zwróciła była mi uwagę na błędy językowe na stronie.

Napisała tak:
ROSYJSKI PO GODZINACH. Łatwo to sprawdzić samemu podczas nawiązywania kontaktów  towarzyskich (niekoniecznie "serowych"!)  na  bezpłatnych portalach rosyjskich - do czego w  wolnych  chwilach wszystkich zachęcam, głównie dla treningu” (Piotrusiu, znam się trochę na kontaktach wszelakich a na serach może jeszcze lepiej, ale o kontaktach “serowych” nic mi nie wiadomo!!!).

Fakt, wyraz z błędem wisiał od zawsze...

Tekściarz internetowy, zwany uczenie copywriter’em,  wymaga pomocy ze strony korektora. To oczywiste. W moim przypadku drobne błędy, zwłaszcza literowe, wiele razy pozostają niezauważone... Tekstów po napisaniu i umieszczeniu ich na stronie w zasadzie nie czytam. I sobie wiszą, czasem z błędami, dopóki Dobry Człowiek nie zwróci na
ń uwagi. Dziękuję, Elu!

Dokonanie poprawek w tekście na stronie jest łatwe i natychmiastowe. Gorzej z załącznikami w plikach pdf. Należy odnaleźć tekst źródłowy, poprawić błąd, następnie spakować ponownie Acrobatem, wrzucić do zbioru w komputerze, przypisać do strony, zamienić ów plik pdf na serwerze i wymienić stronę.

Sam zauważyłem kilka błędów w załącznikach. Muszą poczekać jednak do lepszych czasów wraz z odchudzeniem witryny, bo trochę chyba za ciężka. Teraz przygotowuję kolejny wyjazd na Białoruś...

Dobrze jest jednak móc samemu uzupełniać, zmieniać niemal “wszystko” w witrynie, co za parę sekund po zmianach może być dostępne publicznie, dla wszystkich. Wymaga to czasu i cierpliwości, ale warto było pomęczyć się i popracować nad nieznanym jeszcze w połowie zeszłego roku...

Skomentuj*)

Piąty
01/02/2010 10:14
Patrzę na datę ostatniego wpisu - jeszcze trochę, a minąłby rok od ostatniej notatki. Jak ten czas leci...

Długo przymierzałem się psychicznie do odnowy, a bardziej do wykonania znacznego “faceliftingu" strony. Widziałem jej niedoskonałości, zbytnią krzykliwość, nawet siermiężność, wadliwą funkcjonalność, na co zwrócili mi wcześniej uwagę chętni do niesienia pomocy za niemałe pieniądze. Poza tym obiecywałem sobie, że zmniejszę wagę mojego portalu komercyjnego, co brzmi dumniej niż strona, choć wynika jedynie z klasyfikacji stron w Wikipedii.

Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Zabrałem się do pracy na początku grudnia 2009, a ukończyłem właściwie dziś, poprawiwszy do końca wszystkie błędy w polskiej wersji językowej. Na rosyjską i angielską przyjdzie czas, bo obie wymagają adekwatnych zmian.
Znalazłem wtedy pasującą templatkę, zacząłem dopasowywać do niej teksty... i przypadkowo wszystko mi się zmazało! Nie był to stan na tyle zaawansowany, abym miał rozpaczać; raczej swego rodzaju studium graficzne. Acz zawsze szkoda straconego czasu.

Nolens volens postanowiłem już nie eksperymentować, a oprzeć nowy projekt na starej grafice. Jeden z moich przyjaciół, malarz, zapytany o najlepszy swój obraz stwierdził, że ten sprzedany?! Dlaczego? - zapytałem. "Bo gdybym go oglądał za często, musiałbym wciąż coś przy nim zmieniać" - odparł. Nie jestem malarzem, ani grafikiem, ale własna strona stawała się dla mnie powoli nie do zniesienia. Pewnie z tą obecną tak się stanie za rok. Póki co, akceptuję własne dzieło.

Program w którym pracuję oparty jest wyłącznie na grafice z udziałem plików: png, gif i jpg, opisanych następnie dla składu i ładu w języku html. Widać to szczególnie w przypadku powiększenia strony, kiedy wszystko się "rozłazi". Nie znam się na tym zupełnie, ale wiem tyle, że pliki graficzne “ważą”. I nic z postanowienia o odchudzeniu strony nie dało się zrobić, a wręcz waga portalu zwiększyła się, i to bardzo!
Powinienem nastawić się na zupełną ascezę: białe tło, nań zarysowany lekko podział na szpalty, może nawet jakaś płaszczyzna pozioma... i tekst. A gdzie fotografie i inne “ozdobniki”? Opracowanie takiej strony wymaga nie lada kunsztu graficznego, wiedzy i dostępu do dużej bazy różnych ciekawych plików. Jednak lokalni graficy odchodzą powoli od tworzenia stron od podstaw, bo za dużo pracy, a pieniądze małe. Przystosowują po prostu wybrane przez klienta templatki, które wytwarzają masowo duże studia komputerowe ma świecie i rozpowszechniają wzory stron po przystępnej cenie.

Wracając do mojej strony, wcześniej czytałem, że nie należy sobie zaprzątać głowy wagą strony, bo szybkość przesyłu danych u krajowych dostawców internetu zwiększa się i tanieje. Nie zostało nic innego, jak uwierzyć piszącym. Nowa strona otwiera się bez trudu, choć wolniej, jak poprzednio...
Trochę danych na koniec: poprzedni portal liczył 41 stron, ważył 31,5 MB i zawierał 1556 plików. Obecny posiada 49 stron, waży 175 MB (sic!) i składa się z 1766 plików. Znalazłem winowajcę ”wagi ciężkiej”: 6 plików Adobe Flash Player (137 MB łącznie), które należy zastąpić linkami do źródła. Czy to pomoże?
Teraz pora na reklamy, co obiecuję sobie od roku!


Skomentuj*)